Nauki Umysłu Chrystusa

Biblioteka Nauk Umysłu Chrystusa
Droga Mistrzostwa

Poczekaj chwilkę…

Rozdział siódmy

znaczek

Nie tak jak daje świat,
Ja wam daję.
Jednak moje dawanie jest tylko
twoim dawaniem sobie samemu.
Kiedy dokonasz wyboru, by to zaakceptować?

17 sierpnia 1988 r.

– Właśnie dzwonił do mnie Wayne.

Dopieszczam ostatnie szczegóły na diagramie procesu, nad którym pracuję, naciskam klawisz F7, aby zapisać dokument, następnie odwracam się w stronę Geoffa: – Co mówiłeś?

– Właśnie dzwonił do mnie Wayne. – Geoff się nie uśmiecha. Właściwie to wyraz jego twarzy graniczy z bólem. Zerka na mnie, a później wbija wzrok w podłogę. Coś jest nie tak.

– A co tam się ostatnio dzieje w Columbus? – pytam o centralę firmy komputerowej, dla której pracujemy. Nasze relacje z nimi są bardzo dobre, a przyszłość maluje się w jasnych kolorach.

Geoff odwraca głowę i patrzy przez okno. Czymkolwiek to jest, on wyraźnie nie chce tego powiedzieć. – Wayne właśnie mi powiedział, że możemy nie dostać wypłaty.

– Słucham? – jestem pewien, że nie dosłyszałem tego, co usłyszałem.

– Powiedział, że możliwe jest, że nie dostaniemy wypłaty. – W tym momencie Terry, technik z serwisu, nastawiwszy ucha na słowa Geoffa, wpada do mojego biura z pytającym spojrzeniem niedowierzania.

Geoff mówi dalej: – Cholera! Wygląda na to, że mają teraz jakieś duże problemy z pieniędzmi. Nie wiem, co się dzieje. Wayne może i jest wiceprezesem, ale wydaje się, że też dużo nie wie. Coś w tym wszystkim śmierdzi.

– Jakie problemy z pieniędzmi?! – wykrzykuję. – Zarobiliśmy 150 tysięcy dolarów w ostatnich dwóch miesiącach, a oni nie potrafią wypłacić wynagrodzeń?

Geoff krzywi się: – Wiem, wiem. Na tę chwilę nie wiem, co mam ci jeszcze powiedzieć. Szlag by to trafił! – wybucha z frustracji, wali pięścią w ścianę, po czym bierze głęboki oddech i wzdycha.

Cała nasza trójka wisi na telefonach z pytaniami do banków. Odpowiedź jest ta sama. Przelewy od naszego pracodawcy zostały zablokowane.

Frustracja, gniew, lęk, zamęt i poczucie dezorientacji szaleją przez kilka następnych minut. W końcu dodzwaniamy się do Wayne’a. Wszyscy troje zaczynamy mówić w tym samym czasie, przekrzykując się jeden przez drugiego, dopóki Wayne nie krzyczy, żebyśmy się uciszyli.

– Słuchajcie, jestem tym tak samo zaskoczony, jak wy. Myśleliśmy, że mamy w rezerwie 200 tysięcy dolarów od finansujących nas podmiotów, więc wykorzystywaliśmy aktywa do poszerzania rynków, takich jak wasz w stanie Waszyngton. Ale środki rezerwy zostały wycofane. A może ich w ogóle nie było. Nie wiem. Bank zamroził nasze aktywa. Nie mamy dostępu do żadnych pieniędzy.

Powoli zaczyna do nas docierać rzeczywistość. Przychodzi mi na myśl, żeby zapytać o prowizje, zwłaszcza o honoraria z tytułu rozwoju produktów informatycznych, jakie zaprojektowaliśmy dla firmy. Za 45 dni ma do nas wpłynąć kwota 10 tysięcy dolarów.

Po dłuższej chwili ciszy Wayne mówi powoli: – Wygląda na to, że to wszystko to już historia, Marc.

– A co z wynagrodzeniem za sierpień, które mieliśmy dostać za tydzień?

Cisza jest jedyną odpowiedzią, którą słyszymy. W końcu dociera do mnie jasno, co się wydarzyło. Straciłem wynagrodzenie za dwa miesiące, parę tysięcy dolarów prowizji oraz – co najważniejsze – należny mi 1 października udział w honorariach z tytułu rozwoju programu. Dla tych pieniędzy wszedłem w to wspólne przedsięwzięcie. Nawet najbardziej zachowawcze szacunki tantiemów obiecywały mi wystarczający dochód, bym nie musiał pracować codziennie po to tylko, by zatroszczyć się o kolejny dzień.

Chwyta mnie paraliżujący lęk. Kiedy już wszystko zostało powiedziane i wyjaśnione, okazuje się, że dysponuję funduszami, które wystarczą mi, by przeżyć miesiąc październik. To wszystko.

W końcu podnoszę oczy znad finansowych zapisków i wpatruję się w ciemność za oknem, widząc jedynie swe własne patrzące na mnie pustym wzrokiem odbicie. Mija w ten sposób dużo czasu. Po prostu wpatruję się jak skamieniały we własne przezroczyste odbicie.

Myśli zaczynają wirować w mej głowie, gonitwa myśli, wizje tego, co miało być, wizje tego, czego wcześniej oczekiwałem, wizje wyobrażonej katastrofy, jaka mnie czeka, a wszystko to kręci się wokół głównej osi przekazanej nam przez Wayne’a informacji: „Nie ma pieniędzy”.

Ale nagle coś się zmienia. Obrazy i gonitwa myśli ustają, zastąpione uczuciami, pulsującą we mnie energią. Najpierw czuję ją w splocie słonecznym, później ona rośnie i rozpiera mi klatkę piersiową. Bezwiednie zaczynam oddychać bardzo głęboko, a energia kontynuuje przemieszczanie się w górę. Jej jakość zostaje przemieniona, gdy zdaje się wypełniać mą głowę i nagle wybucham śmiechem. Boże, śmieję się tak, jak nie śmiałem się od lat, a może nigdy! Nie jest to śmiech nerwowy ani śmiech bezradności. Jest to śmiech wolności!

Niczego nie straciłem. Nie straciłem żadnej pracy, żadnych tantiemów, żadnej prowizji – niczego. To, co straciłem, to ciężar, ciężar przekonania, że muszę przeć do przodu, że muszę zyskać coś, czego, jak sądziłem, nie posiadam. Nie, nic ważnego nie zostało stracone. Jedyne, co się wydarzyło, to pękła mydlana bańka.

W momencie, gdy przenika mnie pełna tego świadomość, dzwoni telefon.

znaczek

– Halo?

– Cześć, tu Kendra. Wiem, że prawdopodobnie zabrzmi to dziwnie, ale czy wszystko u ciebie w porządku?

Uderzony nieprawdopodobnym zgraniem się w czasie jej telefonu, jak i zadanego przez nią pytania, nie odpowiadam od razu, tak więc Kendra ciągnie dalej: – Kładłam się już spać, gdy nagle ogarnęła mnie przemożna potrzeba, by do ciebie zadzwonić i przez chwilę naprawdę się trochę przestraszyłam. To jakieś wariactwo, co nie?

Uderza mnie jak naprawdę niewielu z nas wystarczająco ufa swojej intuicji, by zadziałać pod jej wpływem, tak jak zrobiła to Kendra. Siedzę na twardym krześle obok telefonu i opowiadam jej o wszystkim, co się dziś wydarzyło.

– Boże, to jest straszne. Nie wiem, co ja bym zrobiła. – mówi, a następnie pyta, zniżając głos: – A co ty zamierzasz zrobić?

Przez chwile milczę, uświadamiając sobie, że jeszcze tak naprawdę o tym nie myślałem, ale odpowiedź przychodzi szybko.

– No cóż, prowadzę zajęcia jogi, które niedługo znów się zaczną. Może poszerzę tę działalność, może nawet zajmę się promocją zajęć. No i jeszcze zamierzam pisać.

Wydało się.

– Co takiego zamierzasz pisać? – jej głos zdradza podejrzenie, że już zna odpowiedź.

– Czuję, że już czas, by zacząć… to znaczy, siedzę tutaj, nie mam pieniędzy, nie mam pomysłu, czym miałyby być Listy Jeszuy. Czuję, jakbym wpatrywał się we mgłę, która wszystko przede mną zakrywa, a jednak wypełnia mnie najdziwniejsze uczucie, że ta mgła jest całkowicie bezpieczna.

Kendra zadaje oczywiste pytanie: – Jak zamierzasz to zrobić?

– To jest w tym najdziwniejsze. A przynajmniej wydaje mi się dziwne. Wydaje mi się w tej chwili, że przez te wszystkie lata wierzyłem, iż jakieś bezpieczeństwo jest na zewnątrz w świecie, a teraz czuję, jakbym się budził z jakiegoś snu lub czegoś podobnego. Mój racjonalny umysł chce się upierać, że to tylko tymczasowe komplikacje i że powinienem od nowa zabrać się za tworzenie tego bezpieczeństwa. Jednak głębsza część mnie wydaje się wiedzieć, że nie ma takiej potrzeby, że nie ma sensu w dalszym podążaniu tą ścieżką.

– I dobrze się z tym wszystkim czujesz?

Wzdycham. Kendra milczy, dając mi czas, bym uporządkował swoje myśli i uczucia.

– Tak. Hmm, nie. Hmm, cóż, wiem, że to nie ma sensu, ale w momencie, gdy pękła bańka mydlana, wydawało mi się to bardzo sensowne. Czuję, jakbym miał zrobić właśnie to. To właśnie to głębsze uczucie dominuje nad moim racjonalnym umysłem, wykrzykującym myśli lęku i paniki.

Znowu następuje dłuższa chwila milczenia, w której Kendra daje mi przestrzeń na dalsze porządkowanie.

– Nie wiem. Może zwariowałem. Myślę, że najgorsza rzecz, jaka może mi się przytrafić, to że skończę jako bezdomna kobieta.

– Bezdomna kobieta?

– Tak, myślę, że będę się musiał ukryć za przebraniem, żeby nikt nie zobaczył, jak bardzo jestem zażenowany. – Śmiejemy się razem przez chwilę, a potem znów zapada cisza.

– Kendra, to naprawdę ma na mnie wpływ. To znaczy, coś wywiera na mnie wpływ. To nie jestem ja, rozumiesz? Nie mam pieniędzy ani pracy. Przepełniają mnie emocje w stosunku do wszystkiego tego, co wydarzyło się tak nagle, jak gdyby ktoś pozbawił mnie gruntu pod nogami. A jednak pod tym wszystkim jest ukryte ciche poczucie, że to, co się dzieje, jest dobre. Jakby wszystko było w porządku. Wszystko, co się wydarzyło i wszystko, co się wydarzy.

W zasadzie wprawia mnie to w zakłopotanie. Czasami racjonalny głos we mnie staje się tak głośny, że pozornie udaje mu się przeciągnąć mnie na swoją stronę i mam wówczas pewność, że moje zachowanie jest niedorzeczne i że lepiej zrobię, jeśli zejdę z chmur na ziemię. Ale wówczas to ciche, spokojne uczucie znów się pojawia i czuję pewność, że zrobię to, o czym ci teraz mówię. Zamierzam napisać książkę.

Znów chwila ciszy.

– Zatem… – Kendra w końcu mówi prawie szeptem – to się dzieje, to znaczy to się naprawdę rozgrywa.

– Pamiętasz książki Castanedy? – pytam, wiedząc, że to jedne z jej ulubionych. – Pamiętasz jak Carlos musi skoczyć z klifu w ciemność nocy? Czuję się, jakbym to ja tak skoczył, nie wiedząc, że to zrobiłem. Większość czasu czuję się z tym dobrze, lecz czasami zaczynam wierzgać i krzyczeć, pomimo tego, że spadam. Czuję, że samo spadanie jest absolutnie w porządku, niezależnie od tego, jak silne są te lękowe napady. Czuję, jakby to się działo w zwolnionym tempie, jednak wiem, że to się dzieje nawet teraz, gdy z tobą o tym rozmawiam.

Słysząc swoje własne słowa, jeszcze mocniej odczuwam całą tę rzeczywistość. Naprawdę skoczyłem z klifu i to z takiego, do którego nigdy bym się nawet nie chciał zbliżyć. Zamierzam opublikować Listy Jeszuy i niech się dzieje, co chce.

– Kiedy dostanę książkę do przeczytania?

Odpowiadam jej tak szybko, że słowa wydają się wydobywać ze mnie jeszcze zanim zdążę je pomyśleć: – Rękopis będzie gotowy koło Bożego Narodzenia i zanim zabiorę się za znalezienie sposobu jej opublikowania, rozprowadzę parę egzemplarzy wśród przyjaciół.

Do Bożego Narodzenia?! Nawet jeszcze nie zacząłem przepisywać przekazów, ani też nie mam pojęcia, co z nimi zrobić! Czy to jest właśnie przedsmak tego, co oznacza skoczyć z klifu?

– Kendra?

– Tak?

– Mogę się z tobą podzielić czymś naprawdę dziwnym?

Wybucha śmiechem, a jej odpowiedź jest prawie zabawna.

– To znaczy, że to wszystko nie jest już wystarczająco dziwne?

– Kendra, w ostatnich paru tygodniach, czasami w trakcie medytacji, czasami gdy robię coś innego, pojawia się w mym umyśle obraz kobiety. Jeszua zasugerował mi, abym się z nią spotkał. Najpierw nie wiedziałem, co z tym począć, jednak czułem, że ją znam, pomimo że jej nigdy nie spotkałem.

W zeszłym tygodniu przypomniałem sobie mojego starego wspólnika, która opowiadał mi o swojej ulubionej chrześcijańskiej mistyczce z Seattle. Utkwiło mi to głęboko w pamięci, bo mówił, że „ona rozmawia z Jezusem”.

Tak, czy inaczej, zdobyłem jej nazwisko, numer telefonu i zadzwoniłem do niej. Umówiłem się na spotkanie na jutro. Kiedy się umawiałem, nie miałem jeszcze pojęcia, jak będę w stanie pogodzić to z godzinami pracy. A tutaj niespodzianka!

Nasza rozmowa dobiega końca. Kendra wspiera mnie bezwarunkowo i nalega, bym jej o wszystkim opowiedział po wizycie u „tej mistycznej damy”.

znaczek

Jestem piętnaście minut przed czasem, więc przejeżdżam wolno obok okazałej, starej posiadłości – zwanej obecnie Gethsemane – 
która jest zarazem domem, jak i centrum nauczania Elizabeth Burrows. Pudełko ze spisanymi przesłaniami leży na siedzeniu obok mnie, lecz pojawia mi się myśl, żeby jej tego nie pokazywać. Nie tyle chcę jej opowiadać o swoich doświadczeniach, co usłyszeć jej historię. Ja się na razie nie będę ujawniał.

Zawracam parę przecznic dalej, dojeżdżam i parkuję samochód. Odczuwam nerwowość, gdy wchodzę po schodach i otwieram witrażowe drzwi. Dlaczego tutaj jestem? „Po prostu daj się nieść nurtowi, Marc, niech wszystko płynie. Daj się nieść. Ufaj, pamiętasz?” – powtarzam sobie w myślach, starając się zrelaksować i zwolnić oddech.

Sekretarka pani Burrows wita mnie ciepło i prowadzi na górę do biura mistycznej damy. Słyszę, jak mnie anonsuje, po czym odsuwa się, robiąc mi miejsce i widzę wstającą zza biurka Elizabeth. Jest średniego wzrostu, jej twarz jest rozpromieniona szerokim uśmiechem, ręka wyciągnięta do ciepłego powitania. Już jesteśmy starymi przyjaciółmi – a przynajmniej ja tak to odbieram.

Włosy ma krótko ścięte i jest cała w bieli. Najwyraźniej słysząc moje niezadane pytanie, wyjaśnia: – Wybrałam biały kolor, gdyż są to szaty noszone przez Esseńczyków, a byłam jednym z nich w czasach Mistrza.

Bardzo łatwo nawiązujemy intrygującą konwersację, rozmawiając o metafizyce, jodze, kosmicznej świadomości, o jej wspomnieniach z życia wśród Esseńczyków i jej miłości do Mistrza – tego, którego zwiemy imieniem Jezus. Jest bez wątpienia bardzo inteligentna i wykształcona. O mistycznych stanach świadomości mówi ze swego osobistego doświadczenia. Właściwie mówi o tych rzeczach z taką łatwością, jak ja mógłbym mówić o pogodzie lub mojej ulubionej restauracji.

– Elizabeth – wtrącam – miałem ostatnio doświadczenie, o które chciałem cię zapytać.

Teraz wiem, dlaczego zostawiłem pudełko z przesłaniami w samochodzie. Nie będę wymieniał imienia Jeszuy.

– Pewnego dnia siedziałem w medytacji, gdy jakaś postać wyłoniła się z pola złotego światła…

Nie muszę kontynuować. Uśmiech przelatuje przez jej twarz. Patrzy nie tyle na mnie, co na wskroś mnie, w stronę czegoś albo kogoś, kto wydobywa z niej łagodną radość, miłość, szacunek. – To On.

– On? – pytam. – O kim mówisz?

Patrzy wprost na mnie i mówi: – Jak to? To oczywiście Mistrz Jezus – tonem głosu daje mi do zrozumienia, że z pewnością to wiedziałem.

Przez dłuższy moment trwa cisza. Następnie obejmuje mnie wzrokiem i mówi: – Wiem dlaczego jesteś tutaj. Jest coś, czego nie masz, a co On chce, żebyś dostał. Chodź ze mną, proszę.

Kieruję się za nią niczym posłuszne, niewinne dziecko. Schodzimy schodami, moja dłoń łagodnie przesuwa się po wypolerowanej, drewnianej poręczy. Na dole skręcamy i wchodzimy do biblioteki.

Elizabeth przeszukuje przez chwilę półki, po czym wyciąga dwie książki, jedną małą i bardzo cienką, drugą dużo większą i grubszą.

– Proszę bardzo – mówi, wręczając mi obie. – Nasz wspólny czas tutaj się kończy. Zostawiam cię, sam znajdziesz wyjście.

Trochę jestem zaskoczony jej odejściem i po jakiejś chwili spoglądam na książki, których nigdy wcześniej nie widziałem, pomimo dwudziestu lat rozległych studiów. Mała książeczka nosi tytuł Odkrycie esseńskiej Ewangelii Pokoju. Większa jest tłumaczeniem Ewangelii Pokoju autorstwa Elizabeth. Prąd przebiega mi przez palce i w górę aż do ramion.

Wiem, że już na mnie czas. Wychodzę, przyciskając książki do piersi, w których czuję coraz większe ciepło. Przez całą drogę powrotną do Tacomy odczuwam wyraźną radość. Czasami wyciągam rękę i muskam dłonią leżące obok książki, uśmiechając się do siebie.

WSZYSTKO JEST TAK, JAK BYĆ POWINNO. UFAJ.

Gdy jestem z powrotem w mieszkaniu, siadam w salonie skąpanym w świetle sączącego się przez żaluzje spokojnego popołudniowego słońca. Książki trzymam na kolanach. Ponownie muskam je dłońmi i czuję przyspieszone bicie serca. Miała rację. To właśnie po nie zostałem wysłany. Wiem to nawet bez ich czytania!

Nie spiesząc się, delektując się tym doznaniem jasności, otwieram większą książkę i gdy czytam, łzy napływają mi do oczu – łzy radości, łzy rozpoznania. Nie ma we mnie najmniejszego śladu wątpliwości, wiem, że czytam nauki Mistrza, Jezusa, Jeszuy.

Potężny przepływ energii płynie w górę kręgosłupa, eksplodując zalewem obrazów, scen, wspomnień innego życia – życia, które z pewnością jest moje. Gdy obrazy płyną przeze mnie, odczuwam je każdą komórką ciała, łzy swobodnie płyną, uwalniając głębokie napięcie, jakie bezwiednie powstrzymywało wspomnienia. Jednocześnie łzy wydają się mnie całego obmywać, karmić i kąpać w niewysłowionej radości.

Przez chwilę widzę okiem umysłu twarz Jonasza oraz rozpoznaję tożsamość „tego Wielkiego” – mojego nauczyciela, mojego przyjaciela, mojego guru: Jeszuy, zwanego Jezusem.

znaczek

4 września 1988 r.

Teraz zaczynamy.

Znowu
dokonałeś wyboru, by przygotować miejsce dla Mnie,
tak więc teraz przychodzę do ciebie.

Umiłowany,
czyż do Królestwa nie wchodzi się
bez wysiłku?
Jakich zmagań trzeba doświadczyć,
jaką pokonać przeszkodę?
Czyż takie postrzeganie nie jest oparte na przekonaniu,
że złudzenie jest Rzeczywistością?

Nigdy nie jesteś oddzielony
od twego Świętego Ojca.
Twoim wyborem jest po prostu upieranie się, że jesteś.
W tym rodzi się
i trwa
wszelkie zmaganie,
wszelki lęk,
wszelkie zwątpienie.
Przeniknij całkowicie tę prawdę,
a złudzeń już więcej nie będzie.
Czy jeszcze będziemy zwlekać?

Ojciec czeka
na powrót Syna
z cierpliwością zrodzoną
z niepojętej miłości.

Nie ma złych zwrotów w twej podróży,
ani w niczyjej innej.
Wiesz, że dla świata jest to szaleństwem,
lecz świat jest szaleństwem.
Uwolnij się od niego.

Dziś będę mówił krótko,
albowiem to, czym należy się podzielić, jest proste.
Czekam na ciebie tuż po drugiej stronie
twego opierania się celowi
darmo danemu
i przyjętemu.
JAM JEST końcem twego bólu,
którym jest podróż Oddzielenia.
Dzieli cię teraz ode Mnie tylko jeden oddech,
jednak twój opór jest twą ścieżką
do domu Ojca.

W pełni obejmuj każdą chwilę swego doświadczenia.
Celebruj ją.
To przyspieszy proces
ostatecznego uwolnienia.

Listy Jeszuy to początek
naszej wspólnej pracy;
twym celem jest pozwolić,
by ta praca wniknęła w tkankę złudzeń,
które trzymają w sidłach Syna Ojca.
To jest tworzenie kolejnych drzwi
prowadzących ze złudzeń do Rzeczywistości.

Oświecenie jest nieuniknione.
Zawsze o tym pamiętaj,
gdy spoglądasz na swych towarzyszy snu.
Służba Pojednaniu
to poznanie niewymagającej wysiłku radości
woli Ojca.
Wszystko inne jest tylko opieraniem się temu.

Ja zawsze jestem tutaj
i przyłączę się do ciebie
w tej najradośniejszej pracy
pojednania chwilowej fantazji
Oddzielenia,
gdy tylko dokonasz wyboru, by rozpoznać Mnie,
a nie świat.

Pokój tobie.

Amen.

znaczek

7 września 1988 r.

Teraz zaczynamy.

Umiłowani bracia,
chciałbym was prosić, żebyście przystanęli
na chwilę w waszym śnie,
tak bym mógł tę chwilę dzielić z wami.

Nie zgubiliście Mnie
i zapewniam,
że i Ja was nie zgubiłem.
„Podnieście kamień,
a znajdziecie Mnie tam”.
Jak długo będziecie chcieli czekać
na to, co jest nieuchronne?
Zaprawdę, Śniący przebudzi się.

Zobaczyć nowymi oczami
to przemienić świat,
który jest całkowicie twym wytworem,
ze świata ciemności
w świat Światła.

By zobaczyć nowymi oczami,
trzeba tylko, byś porzucił
te postrzeżenia, o których
już wiesz, że nie mogą działać.
Królestwa, którego szukasz,
nie można znaleźć tam, gdzie jesteś.
Jest Ono jednakże
tam, gdzie JAM JEST.
Odległość pomiędzy nami nigdy nie jest
większa od tego prostego wyboru:
uwolnić się od niepoczytalnego upierania się
przy oddzieleniu od swego Świętego Ojca.

Ja jestem Jeszua.
Jestem dla ciebie dostępny, kiedykolwiek
tylko dokonasz wyboru,
by Mnie poznać.
Nie ma w tym najmniejszej trudności,
albowiem jest to prosty wybór,
by prawdziwie być tym, kim już jesteś,
a o czym zapomniałeś.
Gdy dojdziesz do poznania Mnie,
zaświta rozpoznanie, że to, czym JAM JEST,
istnieje wszędzie
jako substancja wszystkich rzeczy.

Gdy dojdziesz do poznania Mnie,
zaświta rozpoznanie,
że już jesteś wszystkim,
co Ja przedstawiam
dla świadomości ludzkości.
Gdy dojdziesz do poznania Mnie,
zaświta rozpoznanie,
że nie ma żadnej odległości do pokonania,
żadnego postępu do zrobienia,
żadnego błędu do skorygowania,
za wyjątkiem jednego:
twego niepoczytalnego postrzegania siebie samego
jako oddzielonego ode Mnie.

Jesteś podobny do bogacza,
który podróżuje z sakiewką
pełną klejnotów i złotych monet,
ciągle szukając skarbu,
będąc przekonanym, że ów gdzieś na niego czeka,
a zapominając o sakiewce, którą ściska
mocno w dłoni.

Zastanów się nad tym obrazem
i pozwól, by przemienił twe postrzeganie,
albowiem jest to bardzo wierny obraz
tego, kim postanowiłeś być.
Jesteś w pełni wolny, by dokonać tego wyboru ponownie.

Pamiętaj zawsze,
że prawda o Królestwie jest całkowicie poza
możliwościami twego świata.

Dlatego też
nie szukaj przewodnictwa w świecie,
albowiem on nie może cię poprowadzić
do tego, co znajduje się poza światem:
do Królestwa
i do skarbu, którego szukasz
we wszystkich swych tęsknotach.
Jestem zawsze z wami,
choć rzadko Mnie rozpoznajecie.
Jestem samym sercem tego, czym wy
zawsze jesteście,
choć walczycie, by temu zaprzeczyć.

Kiedy uwolnisz się od Snu
– który jest całkowicie niepoczytalny –
pozostanie jedynie
Rzeczywistość tego, kim jesteś.

Tutaj jest koniec
twej podróży.
Tutaj jest pokój.
Tutaj JAM JEST.
Chodź do domu, do Mnie.
Chodź do domu, do prawdziwego Siebie,
i świętuj ze Mną ten jeden fakt:
„Ja i Mój Ojciec Jedno jesteśmy”.

Pokój niech będzie z wami,
Moi umiłowani bracia.
Nie tak jak daje świat,
Ja wam daję.
Jednak Moje dawanie jest tylko
twym dawaniem samemu sobie.

Kiedy dokonasz wyboru, by to zaakceptować?

Amen.

znaczek

4 października 1988 r.

Teraz zaczynamy.

Tym razem
przychodzę do ciebie
nie bez dużego wahania.
Wahanie to pojawia się, ponieważ
znów narasta w tobie opór,
choć na bardzo subtelnych poziomach.

W trakcie tej decydującej przemiany
przysuwasz się bliżej niż kiedykolwiek wcześniej
do rozpłynięcia się we Mnie.
Jest to czas o decydującym znaczeniu,
albowiem ego
– nawyk oddzielenia –
powstanie raz jeszcze w swej nieugiętości,
by do tego nie dopuścić.
Świadomemu umysłowi wydaje się,
że wszystko jest dobrze,
jednak na bardzo subtelnych,
bardzo głębokich poziomach,
zapewniam cię, że nie jest.

Dlatego też
wahałem się z przyjściem,
albowiem było możliwe, że opór
znów stanie się twym nawykowym wyborem,
odbudowując w ten sposób ów mur,
nad rozebraniem którego tak pilnie pracowaliśmy.

Cieszę się, że –
w najbardziej decydującym momencie tego kontaktu –
wybrałeś w swej duszy otwarcie się na Mnie.
Właśnie w tym momencie
pojawiła ci się jasna wizja Światła
i zobaczyłeś różne obrazy,
dające rozpoznanie Mojej obecności.

Jesteś niczym wojownik
toczący swą ostatnią bitwę.
„Wrogowie” przybierają subtelniejsze formy
i mogą ujść niezauważeni.
To Ja mówiłem do ciebie dziś rano,
sugerując, byś wstał.
Wielką prawdą jest, że otwartość na prowadzenie
jest najbardziej obecna
wcześnie rano.
Odrobina senności,
mógłbym tu dodać,
zwiększa tę otwartość.

Jedź jutro w góry.
Nie pozwól, by „powinności”
twego złudzenia były ważniejsze.
Emocje, jakie odczuwasz
od wczoraj wieczorem,
są wynikiem twego wyparcia się Mnie.
Dobrze o tym wiesz.

Dokonałeś wyboru, by uczestniczyć
w przynoszeniu
wiedzy tak wzniosłej,
tak prostej,
że aż wydaje się ona niemożliwa do zrozumienia.
Jest to wiedza pełnego życia w Chrystusie.

Jeszcze raz
powtarzam, że jest to
przełomowy dla ciebie czas.
Nie wahaj się na swej ścieżce.
Cały wszechświat wyrusza, by cię wesprzeć w tym czasie,
a gdy to czyni,
w dowolnym momencie i miejscu,
dusza staje na skraju
pełnego przebudzenia.

Nie pozwalaj, by twój nawyk
– zrodzony z Oddzielenia –
wymusił jeszcze jedno odrzucenie tego wsparcia.
W takim stopniu, w jakim dopuszczasz wsparcie,
w takim stopniu wsparcie jest dane.
Taka jest szczodrość stołu Ojca.

Nasz dzisiejsza komunikacja
nie przynosi żadnego nowego nauczania.
To, co zostało dane jako Listy Jeszuy,
jest teraz zakończone.
Ukończenie tego projektu jest teraz nieuniknione.
Następnie przyjdą
konkretne wskazówki od nas,
a Ja będę kontynuował udoskonalanie tego Nauczania,
tak jak będzie to wymagane
dla korzyści wielu poziomów
ludzkiej świadomości.

Jutro,
kiedy pojedziesz w góry,
nawiążesz kontakt
z istotą
– duszą –
która zacznie przekazywać ci
mądrość ziemi,
o którą prosiłeś.

Marc,
wyraźnie widzę twe niedowierzanie.
„Boże, jeszcze jeden?!” – myślisz sobie.
Czy nie nastał już czas, byś po prostu
był tym, co wybrałeś:
posłańcem serca,
otwierającym, przyjmującym i dzielącym się
mądrością doskonałej wiedzy,
po to, by pomóc w budzeniu się człowieka?

To nie jest jakaś wielka rzecz,
lecz najprostsza z najprostszych:
nieuchronne zakończenie dramatu
Oddzielenia,
albowiem ostatecznie nie można zaprzeczyć Światłu.

Już wkrótce
świadomość człowieka
skąpie się w chwale pamięci Syna.

Raduj się
i pozwól, by twój powrót do Światła
się dokonał.

Amen.

Udaje mi się dotrzeć do Kendry, gdy ta właśnie wyjeżdża z podjazdu na ulicę, by ruszyć w swą rutynową godzinną jazdę do pracy.

– Poczekaj chwilkę i przeczytaj to, dobrze? – Wręczam jej notes z przesłaniem i przez chwilę Kendra patrzy na mnie z milczącym pytaniem w oczach. Prawdopodobnie nie jest przyzwyczajona do tego, by ludzie zajeżdżali na jej podjazd o 7:30 rano i nalegali, by się zatrzymała i coś tam przeczytała.

Kendra nagle drży, a gdy kończy czytać, oddaje mi notatki i dostrzegam w jej oczach ślady łez.

– To już koniec. – mówi ze spokojną stanowczością – Wiesz, że nie drżałam z powodu zimna.

– Wiem.

Odwraca się, idzie w stronę samochodu, wsiada, zamyka drzwi i otwiera okno.

Pyta: – A więc co zamierzasz teraz zrobić?

– No cóż, wydaje się, że jestem w niezłych tarapatach.

Twarz Kendry wyraża lekkie zdziwienie – Co przez to rozumiesz?

– Kendra, jedyny sposób, bym w ogóle się dowiedział, czy to wszystko jest prawdziwe, to zrobić to, i to w całości. Nie tylko napisać książkę, ale starać się tym żyć. Tyle że to, o czym mówi Jeszua, nie wydaje się być czymś, czego można się nauczyć. Wydaje się, że albo dokonujesz wyboru, aby tym być, albo go nie dokonujesz.

Kendra przytakuje, spoglądając na deskę rozdzielczą. – Wiem. Czasami sobie myślę, że wszyscy to wiemy.

Podnosząc głowę, spogląda przez przednią szybę, a jej wzrok błądzi, nie patrząc na nic konkretnego. – Tak, myślę, że wszyscy to wiemy. Lecz życie tym wydaje się być całkiem inną sprawą.

Teraz odwraca wzrok i patrzy na mnie. – Myślę, że lepiej będzie, jak pojadę teraz do pracy, albo raczej wrócę do swego snu? A co ty będziesz robił przez resztę dnia?

Wcześniej zamierzałem spędzić ten dzień na szukaniu pracy. Myślę, że moja racjonalna strona wygrywała wówczas tę bitwę. Wzruszam ramionami i uśmiecham się. – Jadę w góry.



Wybierz odbiorców z listy rozwijalnej i/lub wprowadź adresy email w poniższym polu.