Nauki Umysłu Chrystusa

Biblioteka Nauk Umysłu Chrystusa
Droga Mistrzostwa

Poczekaj chwilkę…

Rozdział drugi

znaczek

Nigdy
myśli świata
nie były twoimi.
One są złudzeniem.
I dlatego
złudzeniem jest również twe nieszczęście.

Plaża Fagana, Molokai
30 sierpnia 1987 r.

Budzę się nagle i uświadamiam sobie, że jest jeszcze dość wcześnie. Na razie nic nie zwiastuje nadchodzącego świtu. Jestem do połowy ubrany zanim rozpoznaję to uczucie, palącą potrzebę przynaglającą mnie do wstania z łóżka, ubrania się i wyjścia z domu. „Paląca potrzeba” – to zdecydowanie brzmi śmiesznie tutaj, na tej bardzo spokojnej hawajskiej wyspie, gdzie wydaje się, że w ogóle nigdy nie było potrzeby żadnego pośpiechu.

Jadę wąską, spokojną drogą, wijącą się wzdłuż linii brzegowej, mijając coraz bardziej od siebie oddalone tropikalne farmy, aż w końcu nie ma ich już więcej. Kłębią mi się w głowie pytania: „Dlaczego tutaj jestem? Czy wiem, dokąd jadę?”. Jestem na drodze, którą jechałem wcześniej tylko raz, za dnia, gdy jechałem zwiedzać dolinę Halawa, gdzie najstarsze archeologiczne pozostałości po pradawnych mieszkańcach Hawajów leżą w zapomnieniu, zarastając gęstą i bujną tropikalną dżunglą. Droga zwęża się coraz bardziej, obfitując w bardzo ostre zakręty, a dodatkowo nie ma ulicznego oświetlenia, które mogłoby mnie prowadzić.

Widać subtelną zmianę jakości światła, gdy dzień zaczyna delikatnie zwiastować swe nadejście. Nagle hamuję gwałtownie. Cofam szybko samochód i widzę małą, zarośniętą drogę dojazdową do jakiejś farmy. Wydaje się ona opadać jakieś pięćdziesiąt stóp do samej bramy. Poczucie palącej potrzeby nadal się we mnie utrzymuje, gdy wysiadam z samochodu i w mgnieniu oka przeskakuję płot.

Zanurzam się w gęstą trawę, która wyrasta trzy stopy ponad moją głowę i kieruję się na lewo – bez żadnego wiadomego powodu, z wyjątkiem tego, że tak właśnie czuję. W końcu przedzieram się do miejsca, gdzie listowie jest niskie i rzadkie. Przyspieszam kroku przynaglany wewnętrznym poczuciem palącej potrzeby.

Jest wystarczająco jasno, by otaczający mnie świat zamienić w delikatną grę cieni. Puszczam się biegiem, aż docieram do pagórka pokrytego dużymi, wulkanicznymi głazami. Wdrapując się na jego szczyt, gdzieś pod sobą słyszę przybój spienionych fal. Serce bije mi gwałtownie. Jestem podekscytowany, choć nie mam pojęcia, gdzie jestem, ani dlaczego tu jestem.

Przychodzi mi do głowy, by usiąść do medytacji. Otula mnie łagodna bryza, której dotyk z łatwością uspokaja me ciało, umysł i oddech, aż w końcu pozostaje tylko krystaliczna świadomość, wzniosłe dobre samopoczucie. Czuję teraz subtelne, narastające ciepło, gdy wschodzące słońce zaczyna pieścić me ciało. Otwierając powoli oczy, eksploduję radosnym śmiechem. Tutaj jest tak pięknie! Głaz, na którym siedzę, leży na szczycie pagórka na koń- cu małego wąwozu w kształcie końskiej podkowy. Jestem obrócony twarzą w stronę kanału i leżącej po jego drugiej stronie wy- spy Maui. Obserwuję wschodzące słońce, które niczym ognisty bóg wspina się po prawie bezchmurnym niebie. Najnaturalniejszą reakcją jest zwyczajne dziękczynienie. Choć mam otwarte oczy, pojawia się we mnie znajome już uczucie. Widzę złote Światło i słyszę znajomy Głos.

Teraz zaczynamy.

Właśnie przez szukanie
i pytanie
Tego, co jest najwyższym
w tobie i poza tobą,
dochodzi się, w efekcie, do najwyższego.

Umiłowany Synu,
ty, który tak długo podróżujesz
beze Mnie,
wiedz, że zaprawdę powróciłeś do domu.

Jestem, Który JESTEM.
Nigdy nie byłeś beze Mnie,
albowiem twe światy są tylko
chwilą złudzeń.

Chcę z tobą rozmawiać
w tym najwspanialszym czasie
o Tym, co jako jedyne jest Rzeczywiste.
Chcę z tobą rozmawiać
o Tym, co jako jedyne jest Życiem.
Chcę z tobą rozmawiać
o Tym, co jako jedyne może podróżnika
tysiąca światów przyprowadzić ponownie do domu.

Umiłowany Synu,
Tym, co jest Rzeczywiste, JAM JEST.
To, co jest nierzeczywiste, nie istnieje.
Ja jestem Światłem i Życiem wszystkiego.
Moja promienność nie zna granic.
Moja czystość jest nieskalana.

W tym niemającym początków początku
przywołałem cię jako myśl
doskonałej Miłości w formie.
Oto jedynie tym jesteś.

Ziemia jest Moim ciałem.
Obejmij ją,
albowiem ona nauczy cię o Mnie.
Świat jest twym złudzeniem.
Nie może cię niczego nauczyć,
albowiem to, co nie jest Rzeczywiste, nie zawiera
żadnej wiedzy o Mnie.

Umiłowany Synu,
twoja dusza jest Moim oddechem.
Gdy stworzyłem cię na początku,
już byłeś pełnią.
Nigdy nie odszedłeś od
Tego, czym cię stworzyłem, abyś był.
Jesteś Moją ogromną radością,
i w tobie poznaję to, czym JAM JEST.

Twą jedyną myślą była i jest ta,
że jesteś oddzielony ode Mnie.
Na tym opiera się stworzenie
mileniów złudzeń.
Światy, jakich doświadczałeś,
lęki, wątpliwości,
zmagania, osiągnięcia,
wszystko, co kiedykolwiek sobie wyobraziłeś,
czymkolwiek byłeś, czy cokolwiek uczyniłeś,
jest tylko chwilowym wyobrażeniem.
Wszystko opiera się na tej jednej myśli.

Oto co daję ci
jako Drogę Życia:
uwolnienie się od tej myśli
wprowadza w rozpoznanie
tego, co jest jedyną Rzeczywistością.

Żadne zmaganie nie przyprowadza
Syna do Ojca.

Żadna modlitwa i błaganie
nie są w stanie tego dokonać,
albowiem te rzeczy mieszkają w świecie
twych stworzeń i dlatego nie ma w nich
nic z Rzeczywistości.

Twej podróży nie ma.
Zawsze spoczywasz we Mnie,
zawsze trwasz we Mnie.
To, co jest jedyną Rzeczywistością,
mieszka w tobie
jako sama twa dusza
i jest twoim sercem,
i może być prawdziwie poznane.
Cisza jest progiem tej Bożej mądrości.

Często będę przychodził do ciebie,
często będę z tobą rozmawiał,
albowiem zmęczyłeś się swą podróżą.
Teraz jesteś w domu ze Mną.

Powtórzę,
dla tych, którzy zechcą słuchać
tego, co jest teraz dane:
ta Droga jest łatwa
i nie wymaga wysiłku.

Albowiem to, co przychodzi z wysiłkiem,
jest ze świata,
a nie ze Mnie.

Mnie poznaje się tylko,
kiedy wybierasz poddanie
w pełni
tej jedynej myśli, którą żywiłeś,
albowiem na niej
opierają się wszystkie pojawiające się światy.
Ja jedynie jestem celem tego świata.
W tym zawiera się pokój,
który przewyższa wszelki umysł.

Amen.

Światło przygasa. Siedzę w bezruchu przez bardzo długi czas. Mój świat całkowicie się zatrzymał. Podnoszę się powoli i schodzę na plażę, czując pod stopami ciepły piasek, obserwując jak promienie słońca tańczą niczym migoczące diamenty na powierzchni łagodnych fal. Rozbieram się i wchodzę do spienionego morza, którego tropikalne wody obejmują mnie i koją. Czuję napływające łzy. Nie opieram się niczemu i łzy swobodnie płyną, gdy tak stoję zanurzony do pasa w wodach oceanu.

Nie potrafię ani nic powiedzieć, ani pomyśleć. Wydaje się, że jedyne, co czuję, to wrażenie dotyku fal obmywających mi brzuch i kaskada łez płynących po policzkach i spływających na piersi.

Gdy wychodzę z wody, czuję, że odeszła ze mnie cała energia. Upadam na piasek i zapadam w głęboki sen.

znaczek

„Kapitan właśnie wyłączył sygnalizację zapięcia pasów”.

Głos niewidocznej stewardesy wybudza mnie z krótkiej drzemki. Odwracam głowę i wyglądam przez okno, obserwując przez chwilę, jak Hawaje znikają za mną, lecz bez wątpienia układają się gdzieś w mym mózgu w niewielkiej skrzyni skarbów z etykietą „Najdroższe wspomnienia”.

Sięgam do podręcznego bagażu, wyciągam notatnik, przewracam pierwszą stronę i czytam słowa przekazane na plaży Fagana:

Twą jedyną myślą była i jest myśl,
że jesteś oddzielony ode Mnie.
Na tym opiera się stworzenie
mileniów złudzeń.

Nagle przez umysł zaczyna mi przepływać strumień obrazów. Indianie i kawaleria; drapacze chmur i korki drogowe; setki muzułmanów w pokłonie zwróconych w stronę Mekki; ksiądz w konfesjonale; święty Hindus z ciałem natartym popiołem; twarz mężczyzny za kratami; chaos na rynku giełdowym; nowożeńcy, których oczy wyrażają nadzieję, że ich entuzjazm będzie trwał wiecznie; stara kobieta wydająca ostatnie tchnienie…

Odwracam głowę w stronę okna i prostuję ciało, aby powstrzymać natłok obrazów, które nie przychodzą jeden po drugim, lecz wydaje się, że pojawiają się wszystkie naraz.

Czy to może być tak proste? I w jaki sposób uwolnić tę jedną myśl, w którą tak mocno wierzy się od „mileniów” – jeśli chcę zaakceptować to, co mówi Jeszua? Jak mam zaakceptować, że to, w co wierzę, być może nieświadomie, jest fundamentem iluzorycznego świata, w który również wydają się wierzyć wszyscy inni?

Włożywszy notes z powrotem na jego miejsce, czyli wciskając go na dno torby gdzieś pomiędzy skarpetkami a bielizną, opieram głowę o oparcie fotela, naciskam na wbudowany weń przycisk, by odchylić go jak najdalej się da i z rozmysłem skupiam się na filmie, żałując, że nie zapłaciłem sześciu dolców za słuchawki.

znaczek

3 września 1987 r.

To, czego doświadczyłem na Molokai, wydaje się już bardzo odległe. Odkąd wróciłem do domu nie przeczytałem ponownie podyktowanego mi wówczas tekstu. Upchnąłem go gdzieś w szufladzie, jak gdyby jakaś część mnie miała nadzieję, że stare porzekadło jest prawdziwe: „czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”.

O co tutaj chodzi z tym oporem, z tym lękiem? Czy ja zmyślam to całe doświadczenie z Jeszuą? A czy chciałbym to zmyślać? Wspomnienia wieczorów, zdaje się – sprzed wielu istnień, napływają powoli do mojego świadomego umysłu: parę wypitych po pracy piw, gra w bilard, rozmowy na temat zbliżającego się finału Superbowl – wspomnienia tej rzeczywistości, która wydaje się obecnie dość atrakcyjna. Jeślibym tylko nie zapisał się na zajęcia z filozofii 18 lat temu – tak, właśnie, o to chodzi!

To zachwiało moimi poglądami. Zacząłem kwestionować najbardziej oczywiste „fakty” życia. Powinienem był zająć się księgowością lub czymś w tym rodzaju i wówczas być może nie działoby się to, co teraz. Miałbym gdzieś jakąś miłą, bezpieczną pracę, a wieczorów nie spędzałbym na walce pomiędzy unikaniem tego, czego obecnie doświadczam, a byciem przynaglanym, by to zrozumieć.

Dlaczego Jeszua nie mógłby przynajmniej powiedzieć czegoś, co ma sens? Dajmy na to, podpowiedzieć liczby w totolotka? To, co słyszę, rozbrzmiewa jasnością jakiejś prawdy – to znaczy wtedy, gdy go słyszę – jednak nic z tego, czego doświadczam w swej codzienności, z tym się nie zazębia. To nie jest tylko inny punkt widzenia rzeczywistości; to jest zupełnie nowa Rzeczywistość.

Owa wewnętrzna polemika toczy się w mej głowie i nie znajduję w niej punktów dających się pogodzić, aż w końcu porażka mego intelektu, który nie potrafi tego pojąć, uchwycić w zgrabne formułki logicznych pojęć, które wielbi, każe mi się po prostu zamknąć. Wówczas to się znów zaczyna. Poczucie ciepła, które rośnie od wewnątrz, zmiana wibracji, aż w końcu Głos:

Teraz zaczynamy.

Trwaj ze Mną jeszcze przez chwilę.
Chcę teraz z tobą porozmawiać,
zanim wyjdziesz do pracy.
Czy zechcesz się teraz do Mnie przyłączyć?

„Tak”, mamroczę pod nosem. Pewien jestem, że już całkiem postradałem zmysły, dlaczegóż by więc się nie zgodzić?

Weź więc notatnik i długopis,
albowiem będę się dzielił z tobą
tym, czym jest Życie,
Prawda
i tym, co jako jedyne jest Rzeczywiste.
Jestem Jeszua
i słyszę twoje wołanie.
Długo już z tobą jestem,
Marc.
Sprzed czasów Lemurii
jestem z tobą.
Nie ma niczego, co zostanie przed tobą ukryte
w tym życiu,
albowiem wracasz do domu, do Ojca.

Czy nie zechcesz trwać teraz w pokoju?
Nie mówię o chwili odpoczynku
przed twą dalszą podróżą.
Mówię jedynie o ostatecznym pokoju,
który nie zna żadnej sprzeczności,
ani żadnego przeciwieństwa.

To jest pokój,
który mieszka w Ojcu,
dany darmo Jego Synowi
od chwili, gdy po raz pierwszy stworzona została
myśl o Oddzieleniu.
Spoglądam na twą myśl,
jest precyzyjna,
niezależnie od tego, jak bardzo utrzymujesz,
że wydaje się niewiarygodna.
Albowiem w Ojcu nie ma złudzenia.
Nie ma oddzielenia,
albowiem nie istnieje myśl o oddzieleniu.

Tego, czego nauczam,
nauczają inni.
Wielu jest nauczycieli,
jedno nauczanie.

Niezadowolenie, jakie odczuwasz,
wynika z kurczowego trzymania się
tych ostatnich skrawków oddzielenia.
Nawet teraz
jesteś tego wyraźnie świadomy.
Świat stracił dla ciebie smak,
albowiem przekroczyłeś świat.

Trwaj w nas, Marc.
Świat we wszystkich swych nauczaniach
nic o nas nie wie,
o świętym związku ojca i syna.
Niewielu chce prawdziwie
porzucić swe sny.

Powiedziałem ci, że poprzez ciebie
dokonuję wyboru udzielenia mego ostatecznego przekazu
Synowi pozostającemu
w złudzeniach.
I tak będzie.
Teraz szybko nadchodzi ten czas,
albowiem wszedłeś w obecność Ojca.

Błogosławione są dzieci Światła.
Błogosławione,
jednak nieświadome.
Tylko na końcu każdej podróży
rozpoznaje się błogosławieństwo.

A błogosławieństwo Ojca
wyraża się w tym:
Syn nigdy prawdziwie nie cierpiał,
nigdy prawdziwie się nie oddalił.
Żaden ból nigdy nie został pokonany.
Żaden wysiłek nigdy nie został podjęty.
Kiedy to zostaje rozpoznane,
odnajduje się koniec świata,
świata, który jest zawsze złudzeniem,
niezależnie od swej formy.

Świat może być bólem
świat może być tym, co wielu zwie radością,
jednak poza nimi jest Prawda
Rzeczywistości.
Ona jest mieszkaniem Ojca,
z którego Syn nigdy nie odszedł.
Oto najwyższa prawda, jaką można wyrazić.
Właśnie teraz do niej przychodzisz.

Nie rozpaczaj,
albowiem Ja jestem z tobą.
Pozwól, by twe sny
rozwiały się w nicość.
Jesteś tym, czym Ojciec
stworzył cię, byś był
i w tym zawiera się twa prawdziwa radość.

Dzisiaj
pozwól sobie postrzegać
wszystko, czego doświadczasz, jako koniec twych złudzeń:
jako narodziny Życia.
Wkrótce przyjdę
ze wskazówkami dla ciebie.
Podążaj za nimi,
albowiem teraz na ziemi nastał czas.
Wielu jest prawie gotowych,
by usłyszeć Słowo
i przebudzić się ze złudzeń.

Idź teraz w pokoju.
Bardzo cię kocham,
albowiem JAM JEST Miłością.

Amen.

Minęła godzina. Jak mam patrzeć na korek, w którym utknąłem, jak na „koniec mych złudzeń”? Myślę sobie: „Po prostu pozwól temu odejść. Pozwól, by odszedł osąd tej chwili”. Mój umysł nagle się uspokaja, niczym górskie jezioro w bezwietrzny dzień, gdy jego tafli nie marszczy ani jedna fala.

Zaczynam się śmiać, widząc pojawiający się w umyśle obraz. Buddyjscy mnisi zen wstają przed świtem, udając się do zendo, czyli sali medytacji, aby „po prostu siedzieć” i doskonalić zdolność zwyczajnej obecności. Czymże więc jest korek drogowy? Utrudnieniem, które powstrzymuje nas przed dotarciem tam, gdzie myślimy, że powinniśmy być? A może to właśnie jest zendo?

Przez chwilę jestem buddyjskim mnichem zen, ale tylko przez jedną ulotną chwilę.

znaczek

9 września 1987 r.

Teraz zaczynamy.

Marc, słuchaj Mnie uważnie.
Albowiem tak jak ty przyszedłeś do mnie
tak teraz ja przychodzę do ciebie.
Tak jak mówiłem,
oto przynoszę wskazówki dla ciebie,
który poprosiłeś o koniec złudzeń.
Podążaj za nimi,
a zaprawdę
nadejdzie świt
tego, co pragnąłeś sobie przypomnieć.

Odpocznij teraz przez chwilę
i zamknij oczy, które pokazują ci
tylko świat złudzeń
i w tym odpoczynku przyjdę do ciebie,
a Moja obecność będzie dla ciebie jak uzdrowienie.
Odpocznij teraz…

Nigdy nie byłem w stanie wyrazić słowami tego, co się potem wydarzyło. Czułem, jakbym cały roztapiał się w świetle. Nigdy nie czułem tak wszechogarniającego pokoju.

I blisko już jest koniec naszych trosk i cierpień.
Nie będę już więcej odchodził ze świętego domu Ojca.
Zaprawdę, zwyciężyłem świat.
Nie można jednak myśleć, że zadanie jest już ukończone,
albowiem jedynym zadaniem jest zbawienie świata.
To czynimy razem,
aż synowie Boga
rozpoznają siebie jako jednorodzonego;
Chrystusa.

W tym zawiera się pokój.

Amen.

znaczek

25 września 1987 r.

Niezadowolenie. Znów je czuję. Nie wydaje mi się, by ten stan był znany jedynie mojej osobie. A może to z powodu pracy? Tak, zdecydowanie o to chodzi. W jednej chwili widzę wiele aspektów obecnej pracy, które mogłyby być powodem tego uczucia. Od zbyt niskiego wynagrodzenia poczynając, a kończąc na zbyt dużej liczbie wymaganych godzin pracy. Z drugiej strony, praca ta ma swoje zalety, takie jak zapewnianie środków na opłaty rachunków.

A może to problem mojego obecnego związku? Tak, to zdecydowanie o to chodzi. Jest wspaniały pod wieloma względami, ale…

Coś powinienem zrobić ze swoim życiem, ale nie wiem, co. A może właśnie to, co teraz robię. A jeśli tak, to dlaczego nie czuję tego w ten sposób? Dlaczego robię to, co robię? Dlaczego czuję to, co czuję? Boże, czasami czuję się jak Barbara Streisand, która śpiewa: „O co tutaj w tym wszystkim chodzi, Alfie?”.

Do diabła z tym. W końcu jestem tu, gdzie jestem. Nie potrafię precyzyjnie odkryć źródła niezadowolenia, ale z pewnością je czuję. Zajmij się czymś. Wróć do pracy i nie myśl o tym. Dobry pomysł. Może dzisiaj wieczorem wypożyczę film, wypiję lampkę wina lub dwie.

znaczek

Wieczór. Wino nalane, ale jeszcze nietknięte. Z jakiegoś powodu waham się, czy włożyć kasetę do odtwarzacza. Opadam na kanapę i po prostu siedzę.

„Cholera” – myślę. Czuję, że to się znów zaczyna. Uświadamiam sobie, że nadejście tego odczucia zauważyłem praktycznie na samym początku. W miarę jak owo uczucie narasta, zrywam się i biegnę po notatnik i długopis. Równie dobrze mogę to zaakceptować i przyjąć ten przekaz. Być może oszaleję, a być może już zwariowałem. W takim przypadku niczego nie pogorszy to, że się przygotuję…

Teraz zaczynamy.

Po pierwsze, zrozum,
że praktycznie w każdym przypadku twych nieszczęść,
zawarte jest to, co będziemy nazywać
zależnością od
złudzenia okoliczności.
Kontempluj to przez chwilę,
a wierzę, że z łatwością dojdziesz
do zrozumienia, że jest to prawda.

Proszę!
To zajęło tylko jedną chwilę,
nieprawdaż?
Dobrze rozpoznajesz,
że w tych chwilach tuż przed
pojawieniem się emocji, którym
decydujesz się nadać etykietkę „nieszczęścia”,
najpierw pojawia się subtelna myśl
o okolicznościach.
Czym są okoliczności, Marc?

„Cóż, myślę, że jest to miejsce, pewnego rodzaju środowisko”.

Tak!
Miejsce. Dobrze.
A teraz
dojdź w swym zrozumieniu do tego,
co zawsze istnieje
przed okolicznościami.
To, co tu odkryjesz, to myśl.
Twoja myśl.
Albo, jeszcze trafniej,
to będzie to, z czym bezwiednie się utożsamiłeś
jako ze swoją myślą.

Prosimy cię, byś zbadał
bystrym intelektem,
jaki starannie rozwinąłeś
w ciągu twych bardzo wielu wcieleń,
to zwykłe pytanie:
Skąd bierze się myśl
poprzedzająca okoliczności,
które uważasz za bolesne?

Zauważyłeś, że utożsamiamy ból
z nieszczęściem w obszarach
mentalnym –> emocjonalnym –> fizycznym.
Symbol strzałek w tym obrazie
wskazuje, że ból związany jest
z twym całym istnieniem.

Jeśli miałbyś dobrze zrozumieć,
jak daleko to „istnienie” się rozciąga,
sparaliżowałaby cię odpowiedzialność.
Ale wszystko w swoim czasie.

Dobrze,
skąd bierze się myśl?
Zastanów się nad danym ci jakiś czas temu
rozróżnieniem pomiędzy „światem”, a „ziemią”.
Jest to decydujące rozróżnienie.
Ziemia jest tym, co nazwałbyś „jednostką”.
Jej forma,
która jest jej właściwością,
nie różni się aż tak bardzo od twej własnej.

Rozumiemy przez to,
że ziemia swobodnie dokonuje wyboru,
by wyrażać się w fizycznej formie,
rozpoznając i akceptując
przynależne temu wyborowi ograniczenia.
Czyni to wszystko tak, jak wszyscy prawdziwi mistrzowie:
jako wybór, by zachwycać się
wyrażaniem tego,
czym jest Ojciec:
Bezwarunkową Miłością, która nie może
przyjmować lęku
lub ograniczeń swej boskiej natury.

Ziemia bardzo cię kocha,
tak jak kocha całą ludzkość.
Czuje smutek
i mówimy to dosłownie,
nie metaforycznie.
Ten smutek jest skutkiem
rozpowszechnionego odrzucenia przez ludzkość
obecności i celu Ojca.

Oddzielenie, którego tak mocno trzyma się
ludzkość,
tworzy dysharmonię we wszystkim, co jest,
i ziemia nie potrafi już dłużej tego znosić.
Jej smutek wywołuje oczyszczanie,
które teraz zaczyna się wyrażać w widoczny sposób.
To będzie się wzmagało
w nadchodzących miesiącach i latach.

Ziemia jest mądrym mistrzem,
od którego ludzkość mogłaby się uczyć tego,
jak z łatwością dostarczać wszystko, czego potrzeba,
bez najmniejszego wysiłku.
Ludzkość prawie w ogóle nie pamięta,
że taka możliwość istnieje.

Świat jest zawsze złudzeniem.
Widzimy wyraźnie trudność,
jaką z tym macie.
Czy to może być prawdą?

Czy to musi być prawdą?
Już przelotnie ujrzałeś konsekwencje
rozpoznania tej prawdy
w jej pełni.
I dlatego się jej opierasz.

Marc, świat nie ma żadnego znaczenia.

To cię przeraża,
choć już nie w takim stopniu,
żebyś do siebie nie dopuszczał
akceptacji tej prawdy.

Teraz damy ci twój pierwszy klucz:
Twoje emocje emanują z twej niezgody,
by pozwolić tej prawdzie
wejść w pełnię twego istnienia.

Twe wewnętrzne wołanie, by świat miał jakieś znaczenie,
jest wołaniem wszystkich,
którzy chcą się upierać przy Oddzieleniu
od Ojca.

Pełna akceptacja tej prawdy
jest śmiercią Oddzielenia
i obwieszcza koniec świata.

W istocie,
z perspektywy, przy której
upiera się świat,
to jawi się jako straszne.
Lecz wiedz, że
przerażenie na myśl o końcu świata
jest tylko wyborem wiary w złudzenia.
Przekazujemy ci tu
wyobrażenie wielu zwierciadeł
łagodnie roztrzaskujących się wokół ciebie,
pozostawiających tylko wspaniałe światło,
by wspierać w odczuwaniu, jak naprawdę bezpiecznie jest
uwolnić się od złudzeń.

Świat jest stworzoną przez ciebie samego pułapką.
Ty,
tak jak każda dusza na ziemi,
pomagałeś w stworzeniu
tej bardzo złożonej sieci ułudy
i jej kolejnych złudzeń
co do tego, co jest Rzeczywiste.

Przyjrzyj się dokładnie całemu twojemu doświadczeniu
jako okolicznościom.
Czyż nie jest ono bezustannym zmaganiem się,
by dostrzec i zrozumieć
to, co uważa się za rzeczywiste?

Jakim działaniom, w które angażuje się ludzkość,
nie jest przypisywana
wartość bycia Rzeczywistym?
Człowiek je tworzy,
następnie wchodzi w nie, by ich doświadczać
– raz za razem –
wyłącznie po to, by uzasadniać
swe przekonanie, że złudzenie jest Rzeczywistością.

Pozwól mi, że to uproszczę.
Co jest złudzeniem?
Świat.
Kto jest jego stwórcą?
Człowiek
istniejący w wyborze Oddzielenia.
Co jest poszukiwaniem człowieka?
Udowadnianie, że jego stworzenie
ma wartość Rzeczywistości.

Pycha jest jedynym grzechem,
o którym można mówić, że istnieje.
Pojawiła się po raz pierwszy,
gdy Syn pomyślał:
„Jestem oddzielony od Ojca”.

Nawiasem mówiąc,
to, czego naucza się pod sztandarami
New Age, jest dość prawdziwe:
każda wcielona dusza jest współtwórcą,
stwarzając świat z nieskończonymi jego odmianami.
Jednak to nie jest nauczanie, które
sprzyja oświeceniu,
lecz jest tylko utrwalaniem
złudzeń.
I tak to się toczy dalej.

Świat jest siecią ułudy, w którą ty
zanurzasz się jako dusza
z własnego wolnego wyboru.
Sieć ta jest niczym wir
czy pole energii, które jest wyłącznym stworzeniem
człowieka.

Cały fundament świata wspiera się
na Oddzieleniu,
niezależnie od tego, w co pycha
ego pragnie wierzyć.

Upierać się przy złudzeniach
to wybierać bycie związanym
przez tę energię czy wir.
Nie ma żadnego oświecenia w świecie,
ani też nie może go w nim być.

Właśnie tej prawdzie
ego człowieka
będzie się sprytnie opierało,
aż do skrajnego wyczerpania.
A z jakiej to przyczyny?
Chwilowej myśli o Oddzieleniu.
Zwykłej fantazji.
A z niej
wyłaniają się wszystkie światy.
Ta fantazja
w rzeczywistości
nigdy się nie wydarzyła.

„Oto zbawienie świata:
świat nie istnieje
ani nigdy
nie istniał.

Ta myśl jest ci dana
jako drugi klucz
i może być dana każdemu
szukającemu zbawienia.
Kontemplacja tej myśli może przynieść koniec
– choćby tylko chwilowy –
utożsamiania się z siecią energii,
która jest umysłem świata.

Dobrze,
zatoczyliśmy pełne koło,
a ty dostrzegasz prawdziwe źródło
całego twego nieszczęścia.

Albowiem myśli tego świata nigdy
nie były twoimi.
One są złudzeniem.

Dlatego też
złudzeniem jest również twe nieszczęście.
Doszedłeś już do punktu,
w którym masz wnikliwe zrozumienie,
że każda chwila bezwiednego utożsamienia się
z siecią energii,
która jest umysłem świata,
jest tworzeniem bólu,
niezależnie od tego, jak jest to interpretowane
przez ego,
które upiera się, że świat jest rzeczywisty.

Radość świata jest kłamstwem,
albowiem świata nie ma.

Idź teraz, Marc.
Zgłębiaj te sprawy.
Wiedz dobrze, że unosisz się nad krawędzią,
bliski rozbicia zwierciadeł
złudzenia.
Woal zasłony jest już rozdzierany.

To, czego doświadczasz
na swój własny sposób
jest jedyną śmiercią, jaka ma znaczenie.
Jest to śmierć Oddzielenia.
A ja wiem na pewno, co się wyłoni.

Pamiętaj o tym
i kochaj siebie za to.

Odchodzimy,
jednak zawsze jesteśmy z tobą.

Pokój daję tobie.

Amen.

znaczek

12 października 1987 r.

Wspaniały wieczór na nagłe wizyty klientów. Cholera!” – mamroczę do siebie, pośpiesznie wyłączając komputer, kalkulator, maszynę do pisania i radio.

Zajęcia jogi zaczynają się za dwadzieścia minut, a dojazd zajmie mi pół godziny. Muszę lecieć. Jak nauczyciel może oczekiwać od innych punktualności, jeśli sam nie potrafi być na czas?

Chwytam teczkę i kurtkę i pędząc, mijam recepcjonistkę: – Już mnie nie ma, Peggy!

– Miłego…

Nie słyszę już jej odpowiedzi, gdy zamykam za sobą drzwi i biegnę na parking. Byłoby dobrze, gdybym pobił dziś rekord szybkości.

„Wspaniale. Po prostu wspaniale!” – wydzieram się, zbliżając do dobrze znanego zakrętu i widząc korek stojących samochodów. Stąd jest jeszcze kawałek do skrzyżowania, na którym skręcam i teraz już wiem, że się spóźnię.

I wówczas, trach! Wydarza się to tak po prostu, bez żadnego oczywistego powodu. Nie, nikt nie wjechał mi w tył samochodu, choć niemalże chciałbym, żeby tak się stało. Nagle robi się absolutnie cicho. Nie słyszę samochodów wokół mnie, ani nawet radia. Tracę z pola widzenia wszystko, chwilowo przesłonięte to jest dwoma słowami:

LISTY JESZUY

Całe moje ciało, od stóp do głów, elektryzuje energia. Następnie, równie nagle, wszystko ustępuje i wraca do normalnego stanu.

„Skąd się to pojawiło?” – zastanawiam się. Czuję się, jakby ktoś zdzielił mnie w głowę. Wówczas uderza mnie myśl. Jestem proszony o upublicznienie tego materiału!

„O, nie. Nie ma mowy!”

W końcu samochody zaczynają poruszać się żółwim tempem. Dojeżdżam do parkingu i gdy zaczynam iść w stronę sali lekcyjnej, widzę tylko parę samochodów uczestników zajęć. Może będzie ich dziś niewielu. W tym momencie zaczynają przyjeżdżać pozostali. Spoglądam na zegarek: 17:55. Tylko piętnaście minut zajęło mi, żeby się tu dostać? W tych korkach? To jest niemożliwe!

znaczek

Wracając z zajęć do domu, skręcam impulsywnie w inną stronę. „Jeszcze nie jest za późno, a poza tym – od czego są przyjaciele?” – racjonalizuję, kierując się w stronę domu Kendry.

Pukam głośno i natarczywie, ujawniając zniecierpliwienie, dopóki drzwi się nie otwierają.

– No, proszę, ale niespodzianka! A już myślałam, że świadomie opuściłeś ciało, albo coś w tym guście.

– Wiem, byłem ostatnio trochę zajęty pracą i zacząłem znów udzielać lekcji jogi.

– Acha, czyli nie masz już telefonu? – Kendra uśmiecha się, wieszając mój płaszcz. Jest piękny jesienny wieczór, jakie bywają o tej porze roku w północno zachodnich stanach, jednak rześkość powietrza zaczyna szeptać o nadchodzącej zmianie pogody.

– Boże, ale przyjemnie! – Stoję obok opalanego drewnem piecyka, zbliżając do niego dłonie tak blisko, jak tylko można. – Wiem, że jeszcze nie jest aż tak zimno, ale co tam, uwielbiam ciepło ognia!

Kendra usadawia się w swoim nowym rozkładanym fotelu, takim, który cię połyka i nie pozwala ci wstać, niezależnie od tego, jakie obowiązki głośno domagają się twej uwagi. Ja opadam na kanapę i rozluźniam się, wpatrując w cichy taniec płomieni w piecyku.

– A więc co u ciebie? – pyta Kendra.

Zerkam na nią i uświadamiam sobie, że interesują ją jedynie spotkania z Jeszuą.

– Zakładam, że wiesz, że to jest jedyny powód mojej wizyty. A przynajmniej jeden z powodów. To znaczy, ja chciałem cię zobaczyć…

– Nie staraj się przeprosinami zatuszować tej gafy! – Kendra śmieje się, a ja dochodzę do siebie po chwilowym zażenowaniu.

– Posłuchałem twej rady i pozwoliłem sobie notować wtedy, kiedy to się wydarzało, co, dzięki Bogu, nie było aż tak częste. Raz na Molokai oraz…

– Co powiedział? – pyta, lekko pochylając się w moją stronę.

– To, cóż, on, ja, hm, Kendra… – mamroczę – wolałbym w tej chwili w to nie wchodzić. Nie pytaj mnie dlaczego. Po prostu czuję, że wolałbym tego nie robić. A w każdym razie – jeszcze nie teraz. Myślę, że potrzebuję trochę czasu, by samemu to zrozumieć.

Zdając sobie sprawę z mojej niepewności i wahania, Kendra pyta łagodnie: – To jest aż tak prowokacyjne?

Waham się, czując się trochę zakłopotany odpowiedzią.

– Cóż, tak, to, hm, tak, myślę, że jest, tak.

– Myślisz, że jest?

Teraz moja kolej, bym lekko nachylił się w jej stronę. – Do tej pory, przez wiele lat, przeczytałem sporo metafizycznej literatury, ale to mnie powala.

Kendra śmieje się, mówiąc: – Może to jest właśnie sens tego!

– Co?

– Może to ma cię powalić!

Wzdychając, opowiadam jej, co się wydarzyło po drodze na zajęcia jogi.

– Cholera, Kendra, nie wiem, co o tym myśleć! Sama myśl o udostępnieniu tego publicznie wywołuje u mnie dreszcze. Nie jestem pisarzem. Nic nie wiem o wydawaniu książek, a poza tym…

Wybuch jej głośnego śmiechu ucina ostro moją tyradę. Udając poirytowanie, choć czując wewnętrznie wdzięczność, że mi przerwała, przechylam lekko głowę, obracając się tak, że ledwie ją widzę kątem oka.

– A co jest tym razem takiego śmiesznego? – pytam.

– Jesteś zabawniejszy niż „Bill Cosby Show”!

– Że co?

– Słuchaj, Marc. Nie zapominaj, kto ostatecznie sprawuje tutaj kontrolę. To ty zamieszkujesz w tym ciele! Ty masz kontrolę nad decyzją, czy to opublikować, czy nie. Czy mógłbyś podejść do tego z większym luzem?

Wstaje z fotela, otwiera drzwiczki piecyka i dorzuca do niego kolejne polano. Sypią się iskry, a płomienie strzelają przez chwilę wyżej, gdy polano wpada w żar w palenisku.

Kendra odwraca się do mnie i przez chwilę stoi, delikatnie potrząsając głową: – Wiem, że prawdopodobnie czułabym się inaczej w tym wszystkim, jeśli to mi by się przytrafiło. Prawdopodobnie całkowicie odchodziłabym od zmysłów, podobnie jak ty. Ale słuchaj, mogę ci coś powiedzieć?

Teraz moja kolej na przyjacielskiego prztyczka: – A od kiedy to prosisz o pozwolenie?

Kendra uśmiecha się: – Marc, po prostu mocno czuję tę sytuację, nawet jeśli ty teraz nie chcesz już nic więcej powiedzieć. Tak jak mówiłam przed twoim wyjazdem na wakacje, zachęcam cię, abyś przy tym wytrwał.

– Ale Kendra, ta dzisiejsza sugestia była aż nadto jasna. Nie wydaje się, że to ma być tylko dla mnie, a myśl o upublicznieniu tego przyprawia mnie o dreszcze!

Kładę ręce na kolanach i wstaję szybko.

– Wiesz, prowadząc dziś zajęcia, nie potrafiłem się nawet skoncentrować! Kiedy zajęcia się skończyły, nie byłem nawet pewien, czy na nich byłem. Nie potrafię funkcjonować, gdy dzieje się to wszystko! Łapię się na tym, że nagle rozmyślam nad czymś, co powiedział Jeszua. Tak jak dzisiaj wieczorem, wszystko o czym byłem w stanie myśleć, to ów niewidzialny neonowy billboard, mrugający do mnie tymi dwoma słowami.

– Jak się udały twoje zajęcia?

– Co masz na myśli?

– Czy myślisz, że ktoś zauważył, że tak naprawdę nie byłeś tam obecny?

Zastanowiłem się przez chwilę.

– Paru uczestników podziękowało mi po zajęciach, mówiąc, że były to jedne z ich najlepszych zajęć. – Kręcę głową, przypominając to sobie.

– No, proszę bardzo! Tak naprawdę to nawet nie musisz tam być. A prawdopodobnie myślałeś, że jesteś taki ważny!

– Oooo, cios poniżej pasa!

Twarz Kendry staje się poważna.

– Marc?

Udaję brak zainteresowania.

– Nie zamierzam słuchać, jeśli znów chcesz uderzyć poniżej pasa.

– Nie, nie, chodzi tylko o to, że za twoim oporem musi być coś, co cię skłania do tego, by to kontynuować. To znaczy – jeśli by nie było niczego takiego, dlaczego w ogóle zadawałbyś sobie trud słuchania tych przekazów, czy nawet myślenia o nich? Po prostu chciałabym, żebyś pozwolił temu wydarzać się tak, jak to się wydarza. Póki co w ogóle tego nie osądzaj, dobrze?

Spoglądam na nią przez dłuższą chwilę. O rany, jak wyglądałoby życie bez wyjątkowych przyjaciół, którzy podróżują z nami przez to wszystko, dzieląc się, wspierając, zachęcając, ujmując nam ciężaru, jaki sami w jakiś sposób na siebie nakładamy?

– Dobrze, dobrze. No cóż, myślę, że nie chcę się tym dzielić z nikim innym, póki co. Ale czy mogę zarzucać tym ciebie, jeśli będę tego potrzebował?

– A jak myślisz, wariacie? No dobra, napijmy się lampki wina zanim wyjdziesz, bo wygląda na to, że będę cię widywała jedynie wtedy, gdy odchodzisz od zmysłów!

– No cóż, jeśli to nadal będzie się wydarzało, to będziesz mnie widywała częściej niż myślisz.



Wybierz odbiorców z listy rozwijalnej i/lub wprowadź adresy email w poniższym polu.